Garda vs. Tenno - dwa jeziora, dwa oblicza kempingowania.

Z okazji nadchodzącego Dnia Dziecka postanowiłam ten jeden raz złamać zasadę tanich i skromnych kempingów. Nie było to miejsce, do którego chciałam jechać, ale czego się nie robi dla odrobiny dziecięcej radości...?

WŁOCHYO PODRÓŻACH

6/5/20226 min read

Ostatnie dni w Chorwacji przyniosły bardzo silne wiatry, w niektórych miejscach przekraczające 60 km/h. Przyspieszyło to naszą decyzję o wyjeździe do Włoch, choć żegnałyśmy się z tym cudownym, spokojnym i egzotycznym krajem z ogromnym żalem. Z Chorwacji do Włoch przejechałyśmy niczym burza, szukając po drodze lekarza, który mógłby obejrzeć moje bolące, przewiane wiatrem ucho. Ten wątek podsumuję tylko jednym zdaniem. Znalezienie pomocy medycznej kilka lat temu w Nepalu, na drugim krańcu świata, było łatwiejsze, niż dostanie się do jakiegokolwiek lekarza we Włoszech w środku Europy... Na szczęście na pierwszym kempingu w okolicy miasta Trieste, zostałam zbadana przez zaprzyjaźnioną z właścicielką panią pediatrę. Od tego czasu przejechałyśmy ponad 300 kilometrów i zatrzymałyśmy się nad dwoma pięknymi, lecz niezwykle różnymi jeziorami.

Po przekroczeniu granicy od razu kierowałyśmy się w stronę jeziora Garda. Słyszałam o nim od znajomych, wiedziałam, że jest to jezioro położone u podnóża gór, jednak nie miałam pojęcia, jak jest ogromne. Z okazji nadchodzącego Dnia Dziecka postanowiłam ten jeden raz złamać zasadę tanich i skromnych kempingów. Zarezerwowałam nocleg na kempingu na południowo-wschodnim brzegu jeziora, pełnym dziecięcych atrakcji w tym basenów i zjeżdżalni. Nie było to miejsce, do którego chciałam jechać, ale czego się nie robi dla odrobiny dziecięcej radości...?

Samo jezioro było piękne. Drugi brzeg ledwo przenikał przez mgłę, w oddali widać było zarys gór, a przy brzegu pływało mnóstwo łabędzi i kaczych rodzin. Niestety infrastruktura była dla mnie bardzo przytłaczająca. Trudno nazwać to miejsce kempingiem, bo z ideą kempingowania nie miało ono nic wspólnego. Baseny, zjeżdżalnie, restauracja, bar, wieczorne animacje dla dzieci i do tego miejsca dla co najmniej kilkuset podróżujących. To wszystko oczywiście w cenie odpowiadającej wczasom all inclusive w nadmorskim kurorcie. No nic... obiecałam córce wodne szaleństwa z okazji Dnia Dziecka i słowa dotrzymałam. Na szczęście wieczorem, gdy temperatura robiła się znośna, było tam gdzie pójść na długi spacer, a nawet zrobić przejażdżkę rowerem. Do tego piękny zachód słońca szybko złagodził nerwowy nastrój. Były to właściwie jedyne chwile, które zainspirowały mnie do wyciągnięcia aparatu. Tego dnia udało mi się uwiecznić na zdjęciach jedynie ten właśnie, chwilowy spokój.

Na większości kempingów w okolicy jeziora Garda standardem był co najmniej jeden basen. Zdziwiło mnie to bardzo, biorąc pod uwagę fakt, że znajdowały się one nad pięknym, ciepłym jeziorem.

Drugim zaskoczeniem były ceny. Zdarzało mi się w różnych krajach takich jak Włochy (dolomity), północna Chorwacja czy Austria płacić za kempingi po 30 euro za dobę, ale 45 euro za zatłoczony, niekiedy niedoposażony, przeciętnej jakości kemping to był cios nie do przyjęcia. Tak właśnie było na kolejnym kempingu, tym razem na północno-zachodnim krańcu jeziora Garda w okolicy Limone sul Garda. Na kempingu Park Garda zatrzymałyśmy się nie z wyboru, ale z konieczności. Musiałyśmy napełnić nasz zbiornik z wodą pitną oraz zrzucić wodę szarą, a wszystkie inne (wcale nie tańsze) kempingi były zapełnione przed nadchodzącym weekendem. Było już późno, padał deszcz, trafiło nam się jedno wolne miejsce nad samą wodą i nie mogłyśmy nie skorzystać. Kemping położony był w pięknej lokalizacji. Prowadziła do niego typowo włoska, kręta droga pełna skalistych tuneli, wijąca się po zboczach gór. Jezioro w tym miejscu jest dużo węższe, widok na góry był naprawdę zjawiskowy, jednak po raz kolejny włoskie pojęcie kempingowania bardzo rozbiegło się z moim. Nie dość, że wątpliwa przyjemność nocowania w tym miejscu kosztowała nas 45 euro, to miejsca kempingowe były tak małe, że był to właściwie parking. Samochody stały w odległości 2 metrów od siebie, ledwo znalazłam miejsce na rozłożenie koca dla Nacho. W tej zabójczej cenie nie można było znaleźć nie tylko odrobiny przestrzeni, ale też papieru w łazienkach czy mydła. Oczywiście nie pierwszy raz spotkałyśmy się z brakiem takich udogodnień i nie stanowiło to dla nas żadnego problemu, ponieważ jesteśmy przygotowane na spanie na dziko, jednak wydawało mi się, że taka cena zobowiązuje. Mieszankę uczuć wzbogaciło wieczorne, głośne granie muzyki przez naszych sąsiadów z prawej strony, oraz stukanie naczyń i włoskie okrzyki o 7 rano po lewej. Dobrze, że Nacho zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tych zabójczych okoliczności i mógł w spokoju oddać się obserwacjom przyrody.

Tego wieczora wzięłam sobie na cel znalezienie miejsca, które w końcu pozwoliłoby nam cieszyć się tymi pięknymi, włoskimi krajobrazami, bez zbędnych nerwów, w upragnionej ciszy i spokoju. Długo jeździłam palcem po mapie, aż trafiłam na niewielkie, górskie jezioro, położone zaledwie 20 kilometrów na północ od jeziora Garda. Nieopodal znajdował się kemping. Tym razem rzuciłam okiem na opinie na park4night. W prawie każdej znalazłam słowo "small" albo "quiet", więc uznałam to za dobry znak

Serpentyny dróg poprowadziły nas nieco wyżej niż nasze wcześniejsze lokalizacje. Widoki znów utrudniały jazdę samochodem, ale udało mi się przycupnąć na chwilę na poboczu i pstryknąć kilka zdjęć.

Tym razem nie było rozczarowania. Jezioro Lago di Tenno o niezwykle turkusowej wodzie jest mocno turystycznym punktem, ale zarówno ilość, jak i jakość tej turystyki była zdecydowanie bardziej akceptowalna. Dotarłyśmy na miejsce koło południa, wtedy szlaki dookoła jeziora wydały mi się mocno zaludnione, jednak w godzinach popołudniowych nagle zrobiło się pusto. Jezioro jest niewielkie i zimniejsze niż Garda, ale Aniki nie odstraszyło to ani trochę. Od razu wskoczyła do wody i pływała jak ryba, a obok niej ławice ryb doskonale widoczne w krystalicznej wodzie. Nacho też był zachwycony, zarówno temperatura wody jak jej smak przypadły mu do gustu.

Niewielka zmiana wysokości niestety nie wpłynęła na temperaturę, na szczęście kemping wśród drzew pozwolił na oddech od upału. Był to zdecydowanie inny klimat i był zdecydowanie lepszy. Nie było baru ani basenów, ludzie nie zakłócali śpiewu ptaków muzyką z boombox'a. Było za to dużo zieleni, miejsce na piknik, kamienny grill, cała potrzebna nam infrastruktura i zaledwie 300 metrów do pięknego jeziora. To wszystko za przeciętne w Europie 23 euro za noc.

Odetchnęłyśmy z ulgą, kiedy znalazłyśmy miejsce na dłuższy postój. W spokoju mogłyśmy rozstawić cały dobytek, zrobić od dawna potrzebne już pranie i znów nie spieszyć się nigdzie. Anika postanowiła wykorzystać wolny czas na naukę obsługi aparatu fotograficznego, dzięki czemu w końcu i ja mam swoje pierwsze zdjęcia z podróży.

Oba jeziora, choć tak różne, są piękne. Na pewno oba są warte zobaczenia. Trzeba jednak przemyśleć swoje oczekiwania i dobrze zaplanować podróż w taki sposób, aby doświadczanie tych pięknych zjawisk przyrody nie było zepsute marnej jakości, ekstremalnie drogą turystyką.