Pierwsza podróż za nami. Kilka refleksji na temat van life'u w Europie.
Przyszedł czas na podsumowania. W naszej pierwszej podróży przez Europę pokonałyśmy 8400 kilometrów, odwiedziłyśmy 10 krajów, a w czterech zatrzymałyśmy się na dłużej.
VANLIFEO PODRÓŻACH
10/1/202210 min read


Nasz pierwszy, prawdziwy slow life
W naszej pierwszej podróży przez Europę pokonałyśmy 8400 kilometrów, odwiedziłyśmy 10 krajów, jednak tylko w czterech zatrzymałyśmy się na dłużej. Najwięcej czasu spędziłyśmy w Chorwacji. Chyba dlatego, że łączy w sobie to, co z Aniką kochamy najbardziej, czyli morze i góry. Niestety nie był to ulubiony kraj Nacho i wcale nie dlatego, że leży na południu Europy i jest przeciwieństwem tego co kochają psy północy, a dlatego, że zwyczajnie brak w nim wysokiej roślinności, która stwarzałaby przyjemny cień, pozwalający na odpoczynek w ciągu upalnego dnia. W życiu psa husky cień to bardzo ważna sprawa, znajdująca się na szczycie listy psich priorytetów i to właśnie on, cień, przez większość tej podróży dyktował nam miejsca i kierunki. Wracając do Chorwacji... To chyba właśnie z tego kraju mam dziś najcieplejsze wspomnienia. Pozwolił nam odpocząć, skosztować prawdziwego slow life, zresetować nasz tryb miejski i wdrożyć się w nową rutynę życia w naszej małej przestrzeni.
Plan zakładał podróż na daleką północ Europy, ale nie chciałyśmy narzucać sobie żadnych terminów. Podróż miała toczyć się własnym rytmem, dyktowanym jedynie naszymi potrzebami w danym momencie. Brzmi wspaniale, ale miałam ze sobą dwa kompletnie odmienne charakterki. Anikę, miłośniczkę słońca i morskich kąpieli oraz Nacho, psa północy, który najchętniej zakopałby się w śniegu. Do tego ja. Ja odnajdę się wszędzie, zachwycę się każdym wzniesieniem, źdźbłem trawy czy zachodem słońca pod warunkiem, że będą im towarzyszyły cisza i spokój. Najlepiej jednak czuję się w górach i ze smutkiem je opuszczałam, gdy przyszło nam ruszać w dalszą drogę.
"Nie bałaś się wyruszyć sama z dzieckiem i psem?"
Przed wyjazdem często słyszałam pytanie, czy nie boję się samotnej podróży. O to samo pytano mnie gdy wyprowadziłam się do domu na wsi, znajdującego się z dala od najbliższych sąsiadów i miasta. Szczerze mówiąc w takim otoczeniu czuję się dużo swobodniej i bezpieczniej, niż wśród miejskich zabudowań. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Kwestia "poczucia bezpieczeństwa" w podróży nigdy nie była dla mnie powodem do zmartwień co nie znaczy, że lekceważę kwestię samego bezpieczeństwa. Ostrożności nigdy za wiele. Budując vana uwzględniłam kilka awaryjnych rozwiązań jak na przykład czujnik gazów trujących, bo było to niedrogie i mało inwazyjne rozwiązanie, ale szybko zapomniałam o jego istnieniu. Niektórzy pytali, czy pies w vanie sprawił, że czułyśmy się bezpieczniej.
Otóż każdy, kto z psami husky miał w życiu do czynienia wie, że husky to najlepszy przyjaciel złodzieja. One po prostu kochają ludzi, niezależnie od tego czy swój czy obcy. Nacho uwielbia gości, wszystkich wita merdając ogonem i może jedynie okrzyk jego radości zrobiłby wrażenie na potencjalnym włamywaczu, bo szczęśliwy husky to głośny husky. Nie sądzę jednak, by mógł skrzywdzić kogokolwiek, więc myślenie o nim jak o psie obronnym zwyczajnie nie ma sensu.
W czasie naszej podróży nie doświadczyłyśmy żadnej stresującej czy potencjalnie niebezpiecznej sytuacji. Prawdą jest jednak, że rzadko spałyśmy całkiem na dziko lub całkiem same. Tu zmierzam do kolejnej konkluzji z tej podróży, że van life jaki wyobrażałam sobie przed wyjazdem, w Europie istnieje w zupełnie innej formie.
Jak to jest z tym spaniem na dziko?
Zdjęcia wrzucane przez podróżników na social media najczęściej pokazują samotnie zaparkowane auto, gdzieś na łonie natury, z dala od ludzi i zgiełku. Powiem szczerze, że dokładnie na takie miejscówki liczyłam i o takim podróżowaniu marzyłam. Rzeczywistość nie jest jednak taka, jaką maluje nam Instagram i choć pięknych miejsc, w których można by zaparkować vana jest całe mnóstwo, to nie zawsze zaparkować go tam można. Polska na tle innych krajów Europy wypada całkiem dobrze, bo nie istnieje ogólny zakaz biwakowania w naturze, o ile nie jest to park narodowy czy las państwowy. Są jednak kraje, które prawo to mają znacznie bardziej rygorystyczne, a na naszej drodze znalazła się większość z nich...
Nie byłam tego w pełni świadoma przed rozpoczęciem podróży i zderzyłam się z tym problemem nie raz w czasie jej trwania.
Do szukania noclegów najczęściej korzystałam z aplikacji park4night, która jest prężnie rozwijana przez rosnącą społeczność podróżników. Można w niej znaleźć polecane przez innych miejscówki z dokładnymi namiarami GPS, ale też komentarze, dzięki którym docierają do nas najnowsze aktualizacje na ich temat. Jednym z krajów, w których noclegi na dziko są zabronione prawem, jest Chorwacja. Choć wielu ludzi wbrew zakazom podróżuje po Chorwacji w taki właśnie sposób, to bardzo częste kontrole policyjne zniechęciły nas do częstych noclegów poza wyznaczonymi miejscami. Najwięcej trudności jest na wybrzeżu i w pobliżu parków narodowych. Wytrwalsi poszukiwacze mogą znaleźć miejsca na nocleg po odjechaniu w głąb lądu. My w chorwackie góry wybrałyśmy się kilka razy, ale chłodna bryza znad morza przyciągała nas prędko za każdym razem, gdy tylko oddalałyśmy się od wybrzeża. Poznałyśmy kilka osób, które zaciskały zęby, pokazując nam mandaty na ogromne kwoty, otrzymane za złamanie zakazu biwakowania. Uznałam, że taniej będzie po prostu korzystać z kempingów, które jak na europejskie standardy, były całkiem niedrogie.
Nieco inaczej było we Włoszech, które również w całości objęte są zakazem, a kary za jego łamanie liczone są w setkach euro. W pobliżu jezior czy miejsc turystycznych zakaz jest mocno egzekwowany, jednak kempingi nie zapraszają ani cenami, ani infrastrukturą, ani właściwie niczym innym. Włoskie pojęcie kempingowania czy van life'u bardzo rozbiega się z moim. Zawsze szukałam miejsc skromnych, możliwie tanich, cichych. Na większości włoskich kempingów panował przepych i ścisk niemający nic wspólnego z życiem w bliskości natury, nawet jeśli piękna natura była na wyciągnięcie ręki. Możliwe, że po prostu w tak specyficznym rejonie Włoch się znalazłyśmy. Na pewno był to jedynie skrawek nieoddający w całości natury tego pięknego kraju.
Pozytywną odmianą była natomiast Szwajcaria. Świeciła kontrastem od samego momentu przekroczenia granicy. Piękna, nieskończona przestrzeń, góry... I brak oficjalnego zakazu noclegów na dziko, przynajmniej w niektórych kantonach. Przed planowaniem noclegów trzeba jedynie znaleźć informacje o regulacjach w rejonie, w którym się znajdujemy i możemy odpocząć od europejskich zakazów i nakazów, przynajmniej przez kilka dni.
Największym zaskoczeniem była dla mnie Szwecja. Chyba każdy słyszał o tym, że w Skandynawii możemy spać w aucie wszędzie. Owszem, szwedzkie prawo pozwala na biwakowanie niemal wszędzie, Z WYJĄTKIEM MIEJSC, W KTÓRYCH JEST TO ZAKAZANE. Przepiękne stwierdzenie. Chyba wiecie, do czego zmierzam... w południowej części Szwecji prawie wszędzie znajdują się znaki zakazujące nocowania w kamperach lub biwakowania. Nie wiem, jak to wygląda w północnej części kraju, ale zakładam, że im dalej od cywilizacji, tym luźniejsze jest to prawo. Szwecja wbrew wszelkim oczekiwaniom okazała się bardzo trudna w kwestii szukania noclegów, bo bardzo wiele znalezionych miejscówek witało nas zakazem nocowania w aucie, w namiocie, lub z psem (?!).
Większość centralnej Europy stosuje powyższy zakaz, mimo to wielu podróżników się do niego nie stosuje. My również kilka razy spałyśmy na dziko, ale nadal nie było to bliskie moim wyobrażeniom. Gdy tylko w aplikacji pojawiał się komentarz, że miejsce jest potencjalnie "bezpieczne", wraz z nim pojawiało się mnóstwo aut i nasz wymarzony, bezludny spot w naturze robił się tłoczny niczym (darmowy) kemping.
Niektórzy pisali do mnie, że prawdopodobnie coś robię nie tak, że źle szukam lub niepotrzebnie się boję, bo oni zawsze nocują na dziko i nigdy nie mieli problemu. Jestem w stanie uwierzyć, że samotnie podróżująca para bez dzieci i zwierząt może pozostać niezauważona, lub wybrać takie miejsce na nocleg, które dla nas jest nieosiągalne. W naszym przypadku kryteriów wyboru jest znacznie więcej. Pies musi mieć cień i skrawek trawy na wypoczynek przy aucie, musi być jakaś przestrzeń na długi spacer, zasięg internetu musi być wystarczający do pracy i nauki, nie wtopimy się w otoczenie, bo wszędzie nas pełno. Mogę wyliczać. Chcę jedynie podkreślić, że samotna podróż, a samotna podróż z dzieckiem i z psem to dwa, całkiem odmienne sposoby podróżowania, rządzące się swoimi prawami i mające zupełnie inne ograniczenia.
Czy van life to sposób na tanie życie?
Przed podróżą starałam się oszacować, jakie będą nasze wydatki, ile może nas kosztować życie w vanie. Niestety nie byłam nawet blisko realnych kosztów, jakie poniosłyśmy. Na nasze nieszczęście, wyruszyłyśmy w trakcie największego kryzysu ekonomicznego. Ceny paliw sięgały już 2,50 euro za litr. Liczyłam na to, że kiedy zabraknie budżetu na paliwo, zostaniemy w jakimś miejscu nieco dłużej i to rozwiąże nasz problem. Nie mogłam być w większym błędzie. Dotarło do mnie, że z noclegów na dziko w większości miejsc trzeba zrezygnować, a koszty pozostania na kempingu były równie wysokie co koszty dalszej jazdy. Dla zobrazowania sytuacji powiem, że ceny kempingów we Włoszech, jeszcze przed rozpoczęciem letniego sezonu wahały się między 35 - 50 euro za dobę...
Starałyśmy się żyć skromnie. Rzadko jadałyśmy na mieście, zaopatrywałyśmy się raz w tygodniu w sieciówkach, poza kilkoma wyjątkami nie szalałyśmy specjalnie z przyjemnościami. Mimo to uważam, że podróż kosztowała nas bardzo dużo i van life w Europie zdecydowanie nie jest sposobem na zaoszczędzenie pieniędzy. Możliwe, że kiedyś było inaczej i że inaczej wygląda to w krajach o mniej rygorystycznym prawie takich jak Francja, Hiszpania, Portugalia, nie wspominając o Amerykach. Dzisiejsza rzeczywistość, ta nasza najbliższa, europejska, zmierza raczej w stronę zwiększania kosztów takiego życia i może ono niebawem kosztować nie mniej niż wczasy all inclusive. Na szczęście podróż nie odbywała się w ramach oszczędności naszego życia, a zapas odnawiał się co miesiąc.
Praca i nauka w czasie podróży jest możliwa i jest przyjemna!
W podróży pracowałam na pełen etat. Nie raz było to dla mnie dużym wyzwaniem, ale praca zdalna nie jest dla mnie nowością. W podróży wymagała ode mnie nieco więcej samodyscypliny, bo kiedy za oknem piękne widoki, a temperatura wprost zaprasza do kąpieli, to ciężko wysiedzieć przed ekranem komputera. Muszę jednak przyznać, że podróż stworzyła dla nas całkiem nową rutynę dnia, która niespodziewanie wygospodarowała więcej czasu na pracę. Po pierwsze, poranek miałam tylko dla siebie. W mieście zwykle kręci się on wokół przygotowania śniadania, szkolnej przekąski, odwiezienia Aniki do szkoły i oczywiście wyjścia z psem. W podróży nikogo nie musiałam wozić ani odbierać. Wierzcie mi, że to co najmniej 2 zaoszczędzone godziny w ciągu dnia. Dzięki temu poranny spacer z psem był dłuższy, a ja czułam się bardziej wypoczęta, bo z mojego życia zniknął poranny pośpiech. Najpierw kawa i małe śniadanie, chwila tylko dla mnie. Pracę zaczynałam co najmniej o godzinę wcześniej, a to oznaczało, że wcześniej mogłam ją skończyć.
Anika budziła się później, bo i po co skoro świt. Żadnych porannych krzyków i walki o "jeszcze pięć minut...". Wstawała weselsza, gotowa na to, co przyniesie dzień. Od niej nauka zdalna również wymagała samodyscypliny. Nie zawsze przychodziło jej to łatwo, ale doskonale to rozumiem. Z początku walczyła sama ze sobą, ale w późniejszych etapach podróży lepiej już wiedziała co, kiedy i jak powinna robić, żeby dzień był wykorzystany w stu procentach. Kształcenie na odległość, z którego korzystała, to nie to samo co edukacja domowa, w której rodzic pełni rolę nauczyciela. Takiemu dodatkowemu, odpowiedzialnemu zadaniu nie zdołałabym już podołać przy tak wielu obowiązkach, z resztą zawsze uważałam, że nie mam wystarczająco dużo cierpliwości. Ten system polega na samokształceniu dzieci czasowo przebywających za granicą, które dzięki dedykowanej platformie mają możliwość realizowania programu nauczania w trybie online. Na szczęście dzieci nie są pozostawione same sobie w tym trudnym procesie samokształcenia, bo placówka zapewnia uczniom konsultacje z nauczycielami, którzy odciążają rodziców i służą dobrą radą.
Można więc powiedzieć, że obie byłyśmy w podróży uzależnione od dostępu do internetu oraz od prądu. Tego drugiego nigdy nam nie brakowało, zważając na porę roku i ilość słońca, ale z internetem bywało różnie. Nie raz musiałyśmy opuszczać bardzo fajne miejsca tylko dlatego, że prędkość internetu nie wystarczała na lekcje online. W vanie mamy zainstalowany router z anteną zewnętrzną, a do niego zamówiłam europejską kartę sim, która miała rozwiązać raz i na zawsze problem dostępu do internetu. Rozwiązanie to sprawdziło się jednak tylko w pierwszym tygodniu użytkowania, potem karta przestała działać i do dziś nie wiadomo dlaczego... Polegałyśmy więc na internecie dostępnym na kempingach, a w czasie drogi lub noclegów na dziko korzystałyśmy z zapasu gigabajtów do wykorzystania w UE u naszego polskiego operatora. Wszystko to wystarczyło, żeby Anika mogła z sukcesem zakończyć rok szkolny i dumnie odebrać swoje świadectwo, no i żebym ja mogła ciężką pracą zasilać nasz comiesięczny budżet. Chwilami marzyłam, żeby móc cały swój czas poświęcić podróży, ale wracała do mnie myśl, że praca, którą można spakować do plecaka, to ogromne szczęście i że praca w tak pięknych okolicznościach przyrody to jednak czysta przyjemność...
Niespodziewany koniec drogi...
Niestety jak mówią - wszystko co dobre, szybko się kończy. Tym razem zdecydowanie za szybko. Podróż oderwała mnie od wielu zajęć, które były nieodłączną częścią mojego życia w mieście. Jednym z nich była wspinaczka, czyli moja największa pasja. Udając się w podróż, musiałam na jakiś czas rozstać się z treningami, które nie tylko dawały mi ogromną satysfakcję, ale też odpowiednie wsparcie dla mojego ciała i kręgosłupa. Zafascynowana drogą, nie raz zapominałam zapewnić sobie inne formy treningu i moje ciało bardzo jasno dało mi do zrozumienia, że muszę znów o nie zadbać. Mój kręgosłup nie wytrzymał tak wielu godzin siedzenia w aucie, siedzenia w pracy i byłam zmuszona zrezygnować z dalszej drogi. Dziś, po wielu godzinach rehabilitacji wiem, jakie błędy popełniłam i jak zadbać o higienę podróży, aby uniknąć ich w przyszłości.
Pierwsza podróż to zawsze starcie wyobrażeń z rzeczywistością. Bywały takie chwile, kiedy wszystko wydawało się bajką, bywały też trudne momenty, które wystawiały na próbę moje emocje, umiejętności logistyczne i oczywiście cierpliwość. Samotna podróż z dzieckiem i psem, zwłaszcza tak specyficznej i wymagającej rasy, to nie lada wyzwanie. Jest to materiał na osobny wpis, który przy odrobinie wolnego czasu postaram się napisać. Mimo wszystko nie mogę się doczekać kolejnego wyjazdu i od dawna snujemy nowe plany, które (mam nadzieję) uda nam się zrealizować już na wiosnę...
Zapisz się do listy mailingowej
© 2024. All rights reserved.


